„Lej mi pół – grają, choć nie powinni”

Lej mi pół to zespół-fenomem. Istnieją od zawsze(a przynajmniej odkąd pamiętam), grają w kółko te same 2 akordy, sami przyznają, że zespół istnieje „dla jaj”, a jednak nadal zapełniają sale koncertowe. Fakt faktem, te nieduże, ale zawsze.
Niby to rock, niby to punk, niby to alternatywa, ale chyba najlepiej ducha zespołu oddaje jakże piękne określenie „debilcore”. Jeżeli jesteś w stanie przesłuchać w całości, a przy tym dobrze się bawić, takie wspaniałe przeboje jak „Płonący rów”, „Gej Party” czy „Selfie” to gratuluję – Twoje życie nie ma sensu, a gust muzyczny nie istnieje. BTW mnie te utwory bardzo bawią.
Po koncercie grupy w Krakowie byłem niezwykle zmieszany. Niemal tak samo jak różne gatunki alkoholi w moim organizmie, a to wszystko dlatego, że „muzyka” Lej mi Pół mnie bawi…chociaż wiem, że nie powinna. Za serce ujmuje jednak szczerość przekazu zespołu. Znajdźcie gitarzystę, który potrafi przerwać własną solówkę hasłem „sorry, s*****łem, jeszcze raz”. Znacie takiego? No właśnie.
Fenomen LmP tkwi chyba w niezwykłym kontakcie z publicznością. Gromkiego „pedały, pedały”, którymi publika przywitała chłopaków w krakowskim „Kwadracie” nie zapomnę długo – głównie dlatego, że sam darłem się na całego. Co mnie jednak zachwyciło najbardziej to niezwykła wersja crowdsurfingu, czyli popularnego „pływania” na rękach widowni uczestników koncertu…w pontonie. Naprawdę. W czasie koncertu jeden z chłopaków z publiczności ochoczo wbiegł na scenę, żeby rzeczony ponton napompować. Potem zespół rzucił go w tłum, a do środka wpakowano Bogu ducha winną dziewczynę. I tak pływała sobie od sceny do tyłu sali i na odwrót. Radosny okrzyk wokalisty „O k****a, udało się!” był wisienką na torcie całej akcji. Z dziennikarskiego obowiązku informuję, że ani ludzie ani zwierzęta nie ucierpieli w czasie całego show.
Zapytacie zatem czy Lej mi Pół to zespół wart uwagi i oryginalny. Za całą stanowczością odkrzyknę, że no pewnie! Jeżeli zapytacie czy to zespół, którego teksty bawią wyraźnie nawet samych muzyków? Również się zgodzę. Jeżeli jednak zapytacie czy to zespół dobry, porywający
i powód do dumy dla polskiej sceny rockowej odpowiem jak wokalista kiedy dowiedział się, że 3 chłopaków kupiło czapki z ich logo po 50zł za sztukę – „chyba was p****ło”.
A teraz,,,Lej mi pół!
Grzegorz Jarecki
„Recenzja albumu „Randka w ciemność” grupy Nocny Kochanek„
Przez długie lata traktowałem muzykę metalową jak świętość. Żyłem w przekonaniu, że jest to jedna z najdoskonalszych form sztuki, coś, co definiowało i definiuje nadal kulturę. Zapuściłem włosy, wydałem fortunę na skórę i zasznurowałem glany (nadal mam ciarki wstydu). Nie wyobrażałem sobie, że mogę kiedyś śmiać się z artystów rockowych czy ich fanów, na moje szczęście z czasem narodził się we mnie naturalny cynizm. Zacząłem dostrzegać pompatyczne, przerysowane powtarzające się schematy oraz mierność większości wypuszczanych albumów. Jak dla mnie, heavy metal mógł się skończyć w ’90 wraz z premierą Rust in Peace zespołu Megadeth. Potem i tak nic lepszego nie wyszło. Jednak warto odnotować, że w ostatnich latach sami muzycy nabrali trochę dystansu do gatunku oraz do samych siebie. Pojawiły się projekty celowo podnoszące poziom groteski do niebotycznych rozmiarów, tak by nawet Ci mniej kumaci odbiorcy metalu byli w stanie zrozumieć, że jest to tzw.kręcenie beki. W Ameryce pojawiło się Steel Panther, które bez cienia litości wyśmiało scenę glamową lat 80 z jej makijażem i tekstami ograniczającymi się do imprez, narkotyków oraz wszechobecnego seksu. Było też Tenacious D (Dosłownie „Ciągliwy K”, cóż nigdy nie był to humor najwyższych lotów), które śmiało się głównie ze schematów występujących w klasycznym heavy metalu (walka z Szatanem, który pojawia się, by pożreć dusze legend rocka, klasyka) oraz ze swojej tuszy. O dziwo pojawił się tego typu projekt również w Polsce, okazało się, że polskie „metaluchy” mają poczucie humoru, a przynajmniej próbują mieć. Mowa oczywiście o już niezwykle popularnym na naszej scenie zespole „Nocny Kochanek”. Grupa zadebiutowała z tą nazwą w filmie animowanym „Kapitan Bomba” utworem „Minerał Fiutta” (dostrzegacie jakieś podobieństwo poruszanych motywów komediowych? Ich subtelność?). Tak sobie trwała, grała i dość często koncertowała, zdobywając szybko rozgłos, na tyle szybko że w 2019, ich jak do tej pory ostatnalbum, zdecydowało się wydać „Wydawnictwo Agora”. I w tym momencie pojawia się mój problem, ponieważ zostałem wyznaczony, by coś napisać o tym wydawnictwie, ponad rok po jego premierze, gdy kurz zdołał się na nim usadowić a hype wygasł. Mowa o albumie „Randka w ciemność”, który zdążył okryć się w rok po debiucie okryć złotem, sprzedając się w ponad 15 tysiącach sztuk, wynik fenomenalny jak na standardy polskiego rynku muzycznego. Jednak gdzie tkwi sukces tego albumu? Co sprawiło, że Polacy tak się na niego rzucili? Może muzyka? Raczej nie, „Nocny kochanek” nie zaprezentował niczego, co by nie było znane na scenie heavy metalowej od ponad 40 lat. Partie gitar do złudzenia przypominają dokonania grupy Iron Maiden a aranże perkusyjne tylko ten obraz dopełniają. No, ale jeśli zrzynać to przecież od najlepszych? Szczerze, czy jest to wadą? Raczej nie, myślę, że nikt się nie spodziewał ambitniejszego materiału. Fani chcieli solidnego, ale powtarzalnego i nudnego kolejnego podejścia do wskrzeszania dawno zmarłego trupa i to dostali, każdemu według uznania i potrzeb. Rozumiem i szanuję to. Takich kapel, które żywią się nostalgią, jest masa w polskim podziemiu metalowym. Można by powiedzieć, że heavy metal ponownie się narodził, gdyby nie to, że większość konkurencji „Nocnego Kochanka” osiąga nakłady, które raczej bawią niż wywołują konsternacje u nadętych pseudomegalomanów (widzicie, macie to z głowy. Nie musicie już zapychać mojej skrzynki mailowej). To, gdzie jest źródło tego sukcesu? Co wyróżnia „Nocnego Kochanka” względem konkurencji? Zgaduje, że już wiecie, do czego piję od czasu tego przydługiego wstępu. Tak, „Nocnego Kochanka” wyróżniają teksty z „humorkiem”. Grupa pisze liryki, które zdaniem kapeli są oparte po prostu na życiu. Same się piszą wraz z upływającymi jesiennymi zorzami… Ot, chociażby, żeby nie szukać daleko tytułowy numer na albumie „Randka w Ciemno” (przygotujcie się na poetyckie wzniesienia i szczyty).
„Do domu wracałem, w noc ciemną jak noc.
Nic nie widziałem, zawołał mnie ktoś.
Głos miała dość męski, lecz pragnęła mnie,
a byłem samotny, od kiedy z kimś rozstałem się!
Wszedłem w ciemno, czemu nie?”
Ach, szczyt subtelnego, wyważonego humoru. Przecież nie ma nic zabawniejszego od przypadkowego seksu z transseksualistą. Panowie z „Nocnego Kochanka” osiągnęli tutaj idealny, przemyślany miks humoru. Gdy spojrzymy na treść programów komediowych na wszelakich „Nocach kabaretowych z…” to zobaczymy, że humor opiera się na dwóch, może trzech tematach. Publika śmieje się z seksu czy dosłownie baby przebranej za chłopa (Igor Kwiatkowski i jego Mariolka czy Kabaret „Koń Polski”), ewentualnie z proboszcza/biskupa.
Grupa „Koń Polski”.
(Źródło: https://www.polsat.pl/news/2019-07-27/jakie-bylo-srebrne-wesele-mariana-i-heli
W przypadku „Nocnego Kochanka” mamy swoisty jackpot, rozwiązanie, które musiało rozbawić każdego, seks oraz chłop przebrany za babę! Genialne! No ale może to jednorazowy wybryk, tak jakoś specjalnie trafiłem w niezbyt jakościowy tekst, ot, żeby Cię zmanipulować drogi czytelniku. To chodźmy dalej, co jeszcze kryje przed nami trzeci album Warszawiaków, jakiż to subtelny humor rozbawi nas do łez. Pozwól jednak mój drogi internauto, że zapytam Cię o jedną kwestię, kojarzysz memy z tirowcami? No cóż, przez jakie ograniczenia daje mi medium zwane recenzją, nie wiem, czy kojarzysz, ale „Nocny Kochanek” akurat kojarzy, Panowie muzycy wiedzą, co piszczy w polskim internecie.
Przykład wyrafinowanego, wykwintnego mema o „tirowcach”.

Źródło: https://chamsko.pl/94914/Tirowcy
Jako że Panowie doskonale wiedzą, co jest „śmieszne”, to zdecydowali się wskoczyć na karuzelę śmiechu i stworzyli swoją wersję żartu o kierowcach. Zapnijcie pasy, ruszamy. Nocny Kochanek z kompozycją „Tirowiec”.
„Brzuch podtrzymuje kierownicę
Radyjko CB cicho gra
Z imieniem „Andrzej” mam tablice
Choć nie wiem jak na imię mam
Mówił mi szef, że diesel drogi
Więc do podłogi dociskam gaz
Guma mi pękła pod Radomiem
Musiałem oddać cały hajs
Dziewczynom z pomocy drogowej
Co poświeciły mi swój czas”
Czaicie? Że wiecie, że hehe seks z prostytutkami a kierowcy to debile, bo nawet nie wiedzą, jak się nazywają! Ha ha, kupa śmiechu. Nie ma nic zabawniejszego od obrażania grup społecznych i generalizowania. W sumie właśnie to mnie najbardziej razi w przypadku grupy, którą lubię pieszczotliwie nazywać „Wieczorny Lovelas”, oni nie śmieją się tylko z siebie czy gatunku, jaki grają. Nie jest to nieszkodliwy, niewymierzony w nikogo żart. Grupa w tekstach celowo dobiera tzw. niziny społeczne i je wyśmiewa. Dostało się nie tylko tirowcom, ale i bezdomnym czy alkoholikom. Ba, na poprzednim albumie pojawił się nawet tekst opowiadający o tym, jak ktoś dorzucił wokaliście grupy pigułkę gwałtu do drinka. Bo przecież faceta nie da się zgwałcić, tak samo, jak prostytutkę. Powiem wprost, jestem przerażony. W jakiej, alternatywnej, przedziwnej rzeczywistości żyjemy, że takie albumy osiągają status złotej płyty? Albumy z nudną i leniwą, zagraną już setki razy muzyką oraz z tekstami na żenującym poziomie, które nie tylko oferują mierny humor, ale wręcz naruszają granice dobrego smaku. Kto to kupuje i dlaczego? Nie wiem i już nie próbuję zrozumieć. Nie słuchajcie tego albumu, chcecie heavy metalu? Posłuchajcie stare płyty Iron Maiden, muzycznie podobne, ale parę poziomów lepsze, a jeśli bawi was prosty humor opierający się na seksie, alkoholu i chłopie przebranym za babę to odpalcie sobie jakiś kabaret. Wyjdzie na to samo.
Marcin Jagieła
„Łydka Grubasa, czyli kabaret na scenie”
Założenie „Antykultury” było takie, żeby pisać o wszystkim co złe, słabe, bolesne itd. Z drugiej jednak strony mamy pisać szczerze, więc czemu by nie naciągnąć trochę zasad i nie napisać czegoś miłego o tworze tak dziwnym, że aż…dobrym?
Łydka Grubasa to projekt, który od początku był skazany na sukces – wszyscy(albo prawie wszyscy) lubimy mocne rockowe granie, ale ile można słuchać o niespełnionej miłości, smutku ewentualnie szeroko rozumianym niezdrowym trybie życia(alkohol, narkotyki…sami wiecie). Dlatego zespół, który nagle wpada na scenę z piosenkami o smoku ZUSie, który doi biednych wieśniaków, Adelajdzie z „wąsem jak Sobieski” czy w końcu o…wkładaniu prącia w blender był prawdziwym powiewem dziwnego rodzaju świeżości.

Koncerty Łydki to prawdziwe widowisko – nieważne czy grają dla setek tysięcy „kibiców” na Woodstocku czy na niewielkiej scenie klubu studenckiego. Sam miałem okazję zaliczyć show Łydki w „Kwadracie” i nie żałuję – kupiłem sobie nawet koszulę, a co. Poszedłem w niej nawet do pracy, ale sam przyznaję, że nie był to najlepszy pomysł. Przyjemną odmianą na koncertach zespołu jest także skandowanie hasła „grać utwory!”, zamiast klasycznego „napier… ” – sami wiecie co robić.
W każdym razie Łydka Grubasa to grupa, którą można tylko kochać, pod warunkiem zrozumienia konwencji – zabawy muzyką i tekstami, swoistego kabaretu scenicznego. Nie jest to zespół, który chce wybić się na prymitywnych i wulgarnych tekstach. Jeżeli ktoś z was tak myśli, to znaczy, że czeka was jeszcze sporo pracy nad poczuciem humoru(BTW musicie mieć bardzo smutne życia”.
Pomysłu jaki ma na siebie Łydka na pewno nie mieli ludzie(wszelkie inne dane zatajam, żeby nie robić im większego przypału), którzy stwierdzili, że dobrym pomysłem będzie hejt na wokalistę zespołu, Bartka Krusznickiego, za to, że ten nosi koszulkę z biało-czerwoną cebulą. Jak mawiał klasyk…”aha”.
Łydka to jednak przede wszystkim muzyka, a do tej nie można mieć grama zastrzeżeń. Czysto technicznie jest to zespół co najmniej dobry. Gitary, klawisze, a czasami nawet sekcja dęta – wszystko to zebrane do przysłowiowej kupy daje naprawdę kapitalne wrażenia, bo chłopaki z Łydki naprawdę „umią” grać. Żeby nie być gołosłownym, bo muzyki trzeba przecież słuchać, a nie o niej czytać, polecam sprawdzić utwory Łydki na YouTube. Nie pożałujecie, ale co złego to nie ja.
Grzegorz Jarecki
„Czy wiemy, o czym śpiewamy?”
W wolnym czasie lubię słuchać polskiej muzyki. Zazwyczaj są to piosenki popowo-rockowe, niosące w sobie nutkę alternatywnych brzmień. Dawid Podsiadło, Daria Zawiałow, Krzysztof Zalewski czy zespół Happysad – przeważnie słucham właśnie tych artystów. Cieszę się z tego, że coraz częściej taka muzyka pojawia się w radiu. Nie sposób też nie zauważyć, że sporą popularnością wśród milenialsów cieszy się również polski rap i hip-hop. Nie będę się teraz skupiał na tych gatunkach muzyki. Zadajmy sobie za to następujące pytanie: czy tak naprawdę wiemy, co oznacza tekst nuconego przez nas przeboju? Oto kilka przykładów, co do których znaczenia sam miałem (i mam) wątpliwości.
Na pierwszy ogień idzie wspomniany przeze mnie Dawid Podsiadło i jeden z jego wielkich przebojów z płyty „Małomiasteczkowy”, czyli „Trofea”. Jest to piosenka, którą bardzo lubię. Czasami jednak mam wrażenie, że nie wiem, co autor miał na myśli. Oto refren tego utworu:
Staję się potworem
Bo dzięki temu czuję, że
Choć jestem, tak naprawdę nie ma mnie
Bo dzięki temu mogę na stary rower wsiąść
Zamieszkać w kamienicy
Nie myć rąk
Nie tylko ja, ale także kilku moich znajomych zachodziło w głowę i zastanawiało się, o co mogło chodzić w tej części piosenki. Opowiada ona w pewnym stopniu o cenie popularności, jaka wiąże się z karierą muzyczną i wieloma koncertami. Przytoczony fragment można według mnie interpretować jako próbę szukania pewnej odskoczni od wiru pracy. Podmiot liryczny (którego można utożsamiać z samym Dawidem Podsiadło) marzy o tym, żeby wrócić do normalnego życia, z dala od panującego dookoła zgiełku. Takie było moje pierwsze skojarzenie.
Spokoju nie dawało mi tylko to, jaki był sens wplatania do tekstu wątku zamieszkania w kamienicy i nie mycia rąk. Niedawno znalazłem wpis na Twitterze Dawida Podsiadło. Wokalista wytłumaczył tam między innymi, że bohater tej piosenki tęskni za życiem według swoich zasad. Natomiast „jeśli nie chciał (na przykład) myć rąk to nie mył”. Moje pierwsze przeczucie w kwestii rozumienia tekstu tego utworu było więc dobre.
Zagwozdką był dla mnie również inny z utworów 26-letniego wokalisty, a więc „Najnowszy klip”. Sama piosenka jest jedną z moich ulubionych. Była zarazem utworem promującym film „(Nie)znajomi”, który miał kinową premierę w zeszłym roku. Teledysk porusza ważny problem nadmiernego korzystania z telefonów komórkowych w ciągu dnia. Natomiast sam refren posiada według mnie bardzo ciekawy tekst:
Zawodzę jak miastowa młodzież
Hej, no może coś powiesz
Czekaj, widzę prognozę
Przewidują zgodę
Marudzę jak miastowa młodzież
Nie, to nie ta odpowiedź
Dlaczego mi zmieniasz pogodę
Pozostaje odejś
Najczęstsze interpretacje, z jakimi się spotkałem, mówiły przeważnie o tym, że ten refren można rozumieć jako próbę naprawienia pewnych relacji między dwiema osobami. Patrząc na tekst, obecny w tej części piosenki, mogę się z tym zgodzić. Najbardziej zastanawia mnie jednak znaczenie określeń „zawodzę (albo marudzę) jak miastowa młodzież”. Do tej pory te wersy są dla mnie nieoczywiste i bardzo ciężko znaleźć idealną odpowiedź na pytanie, co dokładnie znaczą.

Na koniec mam dla was historię piosenki, która była jednym z hitów zeszłorocznych wakacji. Chodzi o piosenkę „Za krokiem krok” w wykonaniu Cleo. Jest to bardzo pozytywny utwór, jednak nie do końca rozumiem, co znaczy tekst refrenu:
Chodzę ci znów
Tobie po głowie
Za krokiem krok
Tupet masz i nie powiesz
Chodzę ci znów
Tobie po głowie
I mów co chcesz
A ja i tak wiem swoje
Moim zdaniem, piosenka mówi o tym, że jej bohaterka marzy o tym, by znaleźć miłość swojego życia. Jednak zawsze próba znalezienia „drugiej połówki” kończy się niepowodzeniem. Wciąż trudno jednoznacznie stwierdzić, jaki przekaz kryje się w słowach „Tupet masz i nie powiesz”. Te wątpliwości stają się coraz większe, jeśli porównamy ten wers z pozostałą częścią refrenu. Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, to takie, które może oznaczać, że osoba, do jakiej podmiot liryczny kieruje te słowa, nie odpowiedziała na jej wezwanie. To sprawia, że bohaterka utworu nie może poznać tej osoby bliżej. Czy dokładnie o to chodziło w całej piosence? Tego nie wiem. Interpretacje tego tekstu mogą być oczywiście różne.
Piosenek z niejasnym przekazem jest znacznie więcej. Założę się, że każdy z was słyszał wiele takich utworów. Czasami warto zastanowić się, co tak naprawdę mogą oznaczać ich teksty i czy piosenka, która oprócz wpadającej w ucho melodii, ma również jakiś interesujący przekaz. Do tego was gorąco zachęcam.
Wojciech Skucha

